Jest maj, robi się cieplej, bardziej zielono, a na wizję i internety wstępują mądre głowy oznajmiające ekspansję cydru do Kenii, jabłkową rewolucję czy znaczącą zmianę pijackich nawyków naszego narodu. Całe działy marketingu zachodzą w głowę, jak sprzedać lekki napój owocowy o niskiej zawartości alkoholu za 15 zł za 0,5 litra, prześcigając się, który bardziej naturalny, ekskluzywny i z bardziej polskiego sadu.
Zapominamy, że w bardziej rozwiniętych gospodarkach cydr istnieje od dłuższego czasu, zapełniając każdy segment rynku, także ten mniej „premium” (żeby nie powiedzieć segment podsklepowo-klatkowy). Tak też wiele lat temu po raz pierwszy poznałem smak cydru sprzedawanego w olbrzymich dwulitrowych butlach, których nie idzie schować do rękawa, ale służą jako całkiem skuteczna broń obuchowa 🙂
Zagubiony smak przypomniałem sobie całkiem niedawno dzięki kumplowi, który poświęcił się i zamiast znakomitych Ale’i czy whisky przywiózł Crofters Cider. I co? I świetnie. Lekki, średnionasycony bąbelkami, znacznie bardziej wytrawny od swojskich przesłodzonych (wzrok z wyrzutem kieruje np. na Warka Cider) cydrów. Przypominając sobie wszystkie Kiss, Kamron i tym podobne wynalazki, ten wypada wyjątkowo dobrze.
Spełnia swoją funkcję – orzeźwia, chłodzi i nie rujnuje kieszeni. Mam nadzieję, że w Polsce także wkrótce odczarujemy ten gatunek alkoholu i zaczniemy traktować cydr jak powinien być traktowany, czyli jako uzupełnienie piwa i świetny napój na letnie dni.