Jest tylko jedna wódka, po której wymiotuje. I jest nią tradycyjna Żołądkowa Gorzka.
Pierwsze nasze spotkanie odbyło się stosunkowo późno. Byłam już młodą kobietą po studiach. Siedziałam przy studenckim wciąż stole u znajomych, na którym: jajka, ogórki, pasztet i chleb, i niezbyt atrakcyjna butelka – Żołądkowa Gorzka Tradycyjna. Przyglądałam się jej i myślałam: „Kto twoją etykietę tak brzydko zaprojektował?”. Ta myśl pojawiła się w mojej głowie kilka lat temu i trwa w niej nieprzerwanie do dzisiaj, mimo że szata graficzna wódki zmieniła się na plus. Natomiast stara etykieta na kanciastej butelce sprawiała, że miałam wrażenie, że mam do czynienia z jakimś tanim alkoholem, który pije się na przystanku autobusowym, w mroźną zimową noc, a nie w domu ze znajomymi.
Tak czy inaczej, podczas tamtego wieczoru kolega obficie lał trunek do kieliszków. Z każdym kolejnym wykonywał coraz bardziej zamaszyste ruchy. Jedno więc było pewne: alkohol jest wysokoprocentowy, jest 36%! Niemniej pierwszy raz nie byłam w stanie pić wódki bez popitki. Albo bez przegryzania ogórem. Nie wiem jak określić jej smak. Jest po prostu niedobra. Nie wchodzi mi. Wykręca i wykrzywia. Jestem śmieszna, kiedy ją piję i można pomyśleć, że się jakoś zgrywam. Że głupa rżnę… A producent tak zachęcająco o niej pisze…”W niej nuta goryczki dzięki gorzkim pomarańczom. Posmak umila dodany karmel. I wzbogaca mieszanka ziół…”. Opis zachęcający. Smak – nie.
Pierwsza butelka Żołądkowej Gorzkiej pojawiła się na rynku w 1950 roku w Lublinie. Od 2005 roku można kupić jej odmiany smakowe, m.in. z miętą. Szczerze mówiąc po tamtej przygodzie kilka lat temu nawet nie przyszło mi na myśl, by dać nawet smakowym wódkom. Ale doszło do tego, choć stało się to przez przypadek. Byłam już lekko wstawiona, kiedy kolega położył przede mną szkło z alkoholem i powiedział z szelmowskim uśmiechem „Pij!”.
Nie trzeba było mnie długo zachęcać. Zwłaszcza, że zapach alkoholu wydał mi się ciekawy. Lekko mdły, owocowy, dobra odmiana po cierpkich piwach. O dziwo pierwszy haust wódki figowej był duży i spowodował równie duże beknięcie. Pomyślałam: „Przyjęło się”. Potem wypiłam jeszcze kilka kieliszków, za każdym razem ciesząc się, że ten dziwny, wciągający smak niweluje posmak goryczki po piwach. Nie czułam samej figi, odnalazłam też soczystą pomarańczę, karmel i zioła. Intrygujące.
Kiedy następnego dnia zapytałam kolegę o dziwnie smakujący alkohol, i kiedy położył przede mną butelkę tej właśnie wódki, przeżyłam niemały szok. To była odmiana tej, od której zawsze stroniłam! Tym razem STOCK POLSKA dał radę!
Żołądkowa Gorzka z Figą to nowość na polskim rynku. Jej promocja była prowadzona na szeroką skalę w pierwszym kwartale 2015 roku, a ja jakoś pominęłam ją w barach czy na półkach sklepowych.
Już jakiś czas temu znalazłam w internecie przepis na drinka z nią. Autorka poleca dodać kawałek pomarańczy, listek mięty, trochę brązowego cukru i lodu, całość utrzeć. Nie wiem czy się pokuszę o taką kombinację. Bardziej kuszący wydaje się być sposób podania rekomendowany przez samego producenta, tj. picie jak tequilę, ale po wychyleniu kieliszka zagryzamy plastrem pomarańczy oprószonym gorzkim kakao lub cynamonem.
Póki co schłodzona, czysta odmiana wódki figowej, a raczej likieru figowego, bo to trunek za słaby na wódkę, w zupełności mi wystarcza. Tak jak imprezowiczom na mieście jej warianty: 50, 100, 200, 500, 700 i 1000 litrowe. Jedno jest pewne. Żołądkowa Gorzka Figowa jest kontrowersyjna!
Jedna z najsmaczniejszych smakowych wodeczek.