Nowość od Carlsberga ma magnetyzować szczególnie męskie oko i sprawiać, że ręka mężczyzny sięgnie po to piwo, by wylądować w koszyku zakupowym, a ostatecznie – w przełyku znawcy piw. Czarne eleganckie wzornictwo przyciągnęło również i moje oko, chociaż materiały prasowe, na które w sieci trafiłam, jednoznacznie określają, że targetem dla Carlsberg Nox są panowie. Nic to, pozostało mi podrapać się po jajkach i piwo zakupić.
Wyczytałam, że „chmielony na zimno Carlsberg NOX, o rześkim bukiecie aromatycznym uzyskanym dzięki chmielowi Polaris poruszy świat piw jasnych pełnych”. Zaraz potem idzie w parze krzyczące hasło „bez zbędnej goryczki” („zbędna goryczka” w ogóle dla mnie brzmi jak oksymoron). Okej, sprawdźmy, czy piwo mnie poruszy.
Już przy otwieraniu puchy uderzył mnie zapach mokrych szyszek, zaraz potem przyszło nieatrakcyjne metaliczne uderzenie, ale w końcu waliłam piwo z puszki, więc czego się spodziewałam? Dłuższe przywąchiwanie niestety doprowadziło do tego, że czułam się, jakbym wąchała skarpety swojego starego. Po 12 godzinach wspinaczki górskiej.
Kolor przywodzi na myśl rozrzedzone siki, ani nie jest to słomkowy żółty, tylko właśnie taki… rozwodniony mocz. Piana do tego również nie jest imponująca – coś tam się pojawiła, zaraz potem zniknęła, by nie pozostawić po sobie nawet ryski na szkle.
W smaku również nie ma rewelacji. Idzie wyczuć chmiel oraz jakieś ziołowe posmaki, ale cały czas miałam wrażenie, że popijam wodę z miednicy, w którym mój stary moczył stopy. Po tej wspinaczce górskiej. Do tego ewidentny brak goryczki, o które moje kubki smakowe wręcz się prosiły i wystawiały swoje rączki, jak żądne krwi zombiaki. Niedoczekanie.
Reasumując: Miał to być innowacyjny lager, który położy mnie na łopatki, a ja będę się łasiła jak kocica w rui. A tymczasem po spróbowaniu tego ustrojstwa zamieniłam się w Grumpy Cata mówiącego: NOPE.
jakiś fetysz z tymi „stopami starego”?
może maleńki… 😉