Żywiec Marcowe premierę swoją miało w marcu 2014 roku, a sam Browar Żywiec warzył już to piwo w roku 1980 – teraz stara się odświeżyć swoje starsze piwne propozycje.
Barwa piwa bursztynowa, klarowna. O pianie można zapomnieć nawet przy przelewaniu do kufla (z ciepłym piwem się jeszcze uda, ale kto pije ciepłe piwo w upał?). W zapach to taka lekko stęchła skarpetka, ale z jakąś dziwną słodyczą… W smaku dominuje karmelkowatość, goryczka jest śladowa. Piwo nie pozostawiało żadnej treści po sobie, łyk za łykiem i jakoś zeszło. Wodniste i mało bogate, płaskie – głównie czuć właśnie karmel, potem kwasek, a ostatecznie… nic.
Nie wiem, co napisać… to piwo mnie nie zachwyciło. Wiem, że Żywiec stara się teraz wrócić do tradycji, co rusz wypuszczając jakieś niby to niekomercyjne piwa, ale żadna z jego nowych propozycji nie przypadła mi do gustu. Ogólnie to jestem cięta na Żywiec jak Kopyr na Tyskie. Po prostu ich piwa mi nie smakują, a zwykły Żywiec potrafi mnie nawet otruć (zatrułam się nawet na wycieczce w żywieckim browarze, gdzie to serwują podobno super-ekstra-świeże piwo, a jednak…). Mimo to jeszcze odważnie sięgam po ich nowości, by tylko sprawdzić, co nowego wymodzili i czy w końcu mój żołądek się nie zbuntuje. Przy Marcowym degustacja przebiegła bez rewelacji, ale samo piwo rewelacyjne nie jest. Sorry Winnetou.
Moja ocena 2/5. Można wypić na ugaszenie pragnienia, jeśli w piwie szuka się słodowości, a nie goryczki.
Piwa marcowe mają to do siebie że są w smaku słodowe i mają mało goryczki.
Też Żywiec pasował do tego opisu.